Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 marca 2010

Kilka zdjęć

Pomyślałam sobie, że za mało wrzucam zdjęć, więc oto kilka fotek ^^



Na stołówce z Marysią, jestem zaspana, co zresztą widać ^.^



Siłownia w naszym akademiku, tylko dla dziewczyn.


PTV - room - tam chodzimy się uczyć jest też waga, więc można na bieżąco kontrolować swoją wagę - Chinki robią to na bieżąco ^.^


Nasz akademik - dla studentów z wymiany


Brama główna campusu


Na MT przy jakimś muzemu


Odpoczynek Alka na MT


W świątyni buddyjskiej


W drodzę do świątyni zgubiliśmy się - sesja zdjęciowa w plenerze ^.^


Na MT - podczas przedstawiania się w pokojach koreańczyków, z dziewczyną której angielskie imię to Ewa ^.^


Na MT


Zajęcia z koreańskiego - nasza sąsenim ^.^


Zajęcia z koreańskiego - uczyliśmy się jak przyjmować coś od osoby starszej, tu soju od naszej sąsenim ^.^

Pozdro 600 ^.^

wtorek, 30 marca 2010

Mój ulubiony serial!

Ale wpadłam:) Cały czas śmieszyło mnie to, że Chińczycy, Koreańczycy także Japończycy cały czas oglądają jakieś seriale. Ale, kiedy mój profesor od Historii i Kultury Korei podał nam stronę na której bez ograniczenia można oglądać filmy i seriale, wpadłam i ja :D

Mój serial: 'Boys Over flowers'

Szczegóły na Wikipedii.

Na początku może się wydawać, że akcja jest bez sensu, ale po 2 pierwszych odcinkach po prostu nie można przestać!

Dostrzegam dwa plusy z oglądania tego koreańskiego serialu:
1. Oswajam się z językiem
2. Poznaję ich kulturę!

poniedziałek, 29 marca 2010

Seoul

W ten weekend razem z Ewą, Kasią i Julią byłyśmy w Seulu! Ewa ma tam znajomą znajomej - Karolinę, która jest nauczycielką angielskiego. Już 6 lat mieszka w Seulu. U niej zatrzymałyśmy się na 1 noc i z nią zwiedzałyśmy miasto:) Było bardzo ciekawie. Fajne było to, że Karolina jest polką i już świetnie zna miasto, dlatego pokazywała nam to, co jest fajne ale według niej. A jako, że wszystkie jesteśmy Polkami, podobało nam się!

Największym plusem całej wycieczki było jedzenie! Zjadłyśmy m.in. przepyszne, europejskie śniadanie w pubie do którego przychodzą tylko obcokrajowcy. W ogóle, Karolina mieszka w tej części miasta w której mieszkają obcokrajowcy. I jeśli skręci się z głównej ulicy w poboczną, odkrywa się inny świat! Świat kawiarni, pubów i klubów, do których przychodzą biali! Jest ich znacznie więcej niż w Daegu!

Muszę przyznać, że odniosłam wrażenie, że ciekawiej mieszka się w dużym mieście i że świat uniwersytecki, znaczenie różni się od tego poza nim :)

pozdro 600 ^^

piątek, 26 marca 2010

Zmiana sytuacji






Muszę przyznać, że po prawie miesiącu mieszkania z 5 Chinkami sytuacja diametralnie się zmieniła:) Mogę spokojnie napisać posta pt. 'zalety mieszkania z 5 Chinkami'!

Zalety:
1. nie da się tego opisać słowami - jest bardzo miło
2. nie trzeba perfekcyjnie mówić po angielsku aby się sprawnie komunikować - uśmiech, mowa ciała - wystarczają:)
3. to zupełnie inna kultura, serdeczność, wyrozumiałość, atmosfera jest bardzo dobra:)
4. moje współlokatorki dzielą się ze mną jedzeniem z Chin i bardzo się cieszą, kiedy mi smakuje! jeśli chodzi o słodycze, to mam już swojej ulubione:)
5. nikt nigdy tak dobrze o mnie nie dbał jak moja Jandzia - kiedy śpię, ona zrobi wszystko, aby nikt mi nie przeszkadzał, aby mnie nie obudził:)
6. jeszcze nigdy tyle razy nie słyszałam słowa 'wyglądasz pięknie' ile razy słyszę od nich, nawet zaraz po moim przebudzeniu, w drodze do łazienki:):):)

Podsumowując:
Czuję się bardzo dobrze w moim apartamencie!



ps. sama jestem zaskoczona, jak to wszystko się zmieniło:)

Telefon

Nareszcie mam swój telefon! Cieszę się, chociaż już nauczyłam się żyć bez telefonu:) Dostałam go w spadku po kimś tam, kto jest Polakiem i był w Korei:) Jest zabawna historia związana z naszymi telefonami. Ewa swój dostała od kolegi, Kasia i Julia od takiej dziewczyny, ja od jakiegoś chłopaka. Poszłyśmy dzisiaj, zaraz po wizycie w banku, aby założyć konto, ponieważ aby otrzymać legitymację studencką potrzebne jest konto w Daegu Banku, bo to jest jakoś powiązane, do sklepu z telefonami (wiele tu takich). Kupiłyśmy prepaidy, ale okazało się, że telefonów Kasi i Juli nie można używać, ponieważ osoby wcześniej z nich korzystające nie rozwiązały umowy z operatorem tylko po prostu wyjechały i przestały płacić, w związku z czym telefonu są zablokowane! Więc dziewczyny mają kłopot, ale może powoli uda się to załatwić:)

Za mój prepaid zapłaciłam 10 000 won-ów plus 5 500 za kartę sim, plus 5 000 za ładowarkę. W sumie o.k. :)


Ps. Jutro jedziemy do Seulu, na weekend, ciekawe jak będzie??? :)
Pss. Na tapecie mojego telefonu jest Brad Pitt:) - miło!

niedziela, 21 marca 2010

Baptyści

Dzisiaj jest niedziela, więc postanowiliśmy pójść do kościoła. Nie wiem, czy już wspominałam, że jakiś czas temu byliśmy w katolickim kościele niedaleko campusu, na Mszy odprawianej po koreańsku. Dzisiaj musieliśmy się rozdzielić, gdyż nasza grupa została zaproszona przez przyjaciela jednego z profesorów od przedmiotu na który nie uczęszczam (^.^), na mszę baptystyczną! Poszłam, gdyż tego rodzaju doświadczenia zaliczam do swoich hobby:) Byliśmy w 4 - Dominika, Alek, Marysia i Ja. Kasia z Ewą i Julą pojechały z Filipinkami do Daegu na jeszcze inną mszę, ale katolicką i po angielsku (musiały teraz tam pojechać, aby nawiązać znajomości dla nas wszystkich, jako że za tydzień Wielkanoc i chcielibyśmy te święta spędzić w katolickim kościele).

Nasz 'masz' była ciekawa. Na początku, byliśmy umówieni na godzinę 10 30 przy bramie akademika, czekaliśmy 10 min bo nasz bus się spóźnił. Ku naszemu zaskoczeniu, cała wycieczka i zabawa w podwożenie trwała 3 min, dosłownie. Okazało się że ten kościół jest w akademiku obok! Ale ten zaprzyjaźniony profesor bardzo chciał nas podwieźć! Wyobrażacie sobie nasze zdziwienie, kiedy parkujemy w akademiku obok boiska, gdzie z Dominiką gramy w koszykówkę???:D:D:D

Msza była raczej spotkaniem. Około 40 osób, część to studenci z Chin. Zostaliśmy przedstawienie wspólnocie, wysłuchaliśmy 9 piosenek, później kazanie (przyznam że ciekawe, zrozumiałyśmy, bo z Dominiką miałyśmy indywidualnego tłumacza, który na bieżąco, siedząc za nami, szeptał nam tłumaczenie na angielski:) Później wymieniliśmy uściski i uśmiechy i zostaliśmy na krótką konwersację z członkami kościoła, połączoną z posiłkiem!

Dalej w planach mamy kolację i wyjście do kina z nauczycielką języka koreańskiego, która ma 32 lata i ostatnio na zajęciach wyznała, że nie ma z kim chodzić do kina:) więc cała nasza grupa, 20 osobowa, zaprosiła ją do kina! Na dzisiaj:) Zobaczymy, jak będzie...:)

czwartek, 18 marca 2010

Spotkanie z kolegą z pracy

Dzisiaj miałam małe spotkanie z kolegą z pracy, który ma mnie podwozić o 7 15 do pracy. Spóźniłam się na nie 25 minut bo wcześniej razem z Dominiką, Alkiem i Marysią byliśmy w Daegu downtown, i źle wymierzyłam czas. Poszliśmy na kawę. Okazało się, że ona jednak nie wie nic o mojej przyszłej pracy, ale uważa że 3 razy w tygodniu to stanowczo za dużo, bo nie ma nic specjalnego dla mnie co mam robić, więc prawdopodobnie coś mi znajdą, ale nie wie co:) Najważniejszym punktem spotkania (takie odniosłam wrażenie) było przekazanie mi informacji że jego dziewczyna chce mnie spotkać, bo nigdy nie rozmawiała z kimś z Europy:) prawdopodobnie mnie niedługo zaproszą do siebie.

No nic, spotkanie było ciekawe. Dowiedziałam się że pewnie więcej nie spotkam tego CEO bo dużo podróżuje i że On go lubi, bo jest propracowniczy i nie zwolnił jeszcze nikogo! W ogóle ten mój kolega wydaje się inny niż wszyscy Koreańczycy, bo nie jest nieśmiały! Jest ciekawy jako człowiek i w ogóle, to że jest taki pewny siebie i trochę zimny dla mnie (chociaż jest miły) podoba mi się!

W ogóle Alek z Dominiką i Marysią postanowili nas śledzić, bo chyba bali się że coś może mi się stać:D śmiesznie, śmiesznie:)

wtorek, 16 marca 2010

Moje interview

Okazuje się, że pobyt tutaj jednak nie będzie przypominał wakacji, a już na pewno nie dla mnie...

Byłam wczoraj na rozmowie kwalifikacyjnej w firmie produkującej elektronikę dla Hyundai-a. Mniejsza o to, że tylko 2 osoby w firmie mówią po angielsku i że nie odezwałam się ani słowem, bo wszystko odbywało się po koreańsku, najgorszym etapem było spotkanie z CEO firmy. Gość wyraźnie dziwny, dla mnie ze skłonnościami sadystycznymi. Plus to, że trochę molestował panią Lee, która była ze mną. Zaczęło się niewinnie, rozmową z Dyrektorem jednego z działów, 30 min. rozmowy, później spotkanie z CEO 1,5 godz. CEO zwołał zebranie do siebie do gabinetu, weszło 15 młodych chłopaków z notatnikami, plus 5 starszych w garniturach stało obok, my w 4 siedzieliśmy na dużych fotelach. Okazała się, że jeden z nich jest Holendrem więc mówi po angielsku, i to był pechowy dzień dla niego:) CEO kazał mu podejść, skłonić się do wysokości jego ręki i pięścią uderzył go w czubek głowy, ten wyprostował się, odwrócił do mnie i uśmiechnął się. Całe zajście wywołało spory śmiech na sali. Jedynie ja i pani Lee nie śmiałyśmy się. Kiedy ten Holender powiedział do mnie po angielsku 'nie przejmuj się, tutaj tak się czasami zdarza' CEO kazał mu podejść jeszcze raz... i innemu też kazała podejść. Najogólniej, całe spotkanie walczyłam ze sobą, aby nie wyjść z tej sali i aby się nie rozpłakać. Czas uważam za zmarnowany, bo nic ciekawego z tego spotkania nie wyniosłam, jedynie dowiedziałam się że kolega tego Holendra ma mnie podwozić do pracy, o 7 00 rano w poniedziałki, środy i piątki, bo w te dni mam pracować 9 godzin dziennie:)

Po całym zajściu, mam wrażenie że pani Lee jest mi dużo bliższa. Wyszłam w głębokim szoku. Ona też. Na szczęście nie będę pracowała z tym CEO tylko z tym miłym Dyrektorem i 2 chłopaków mówiących po angielsku. To będzie bardzo ciekawe przeżycie. Od lipca zaczynam!


ps. od razu wyjaśniam, uśmiech i wykrzykniki są ironią.

niedziela, 14 marca 2010

MT





MT czyli meeting trip - chciałabym napisać kilka zdań o tym przeżyciu, ale jak z resztą podobnych rzeczy to trzeba po prostu przeżyć! Nie da się jednym słowem podsumować wrażeń. Miasto Gyeongju jest faktycznie piękne i dobrze napisali w przewodniku, że zwalnia w nim czas, chociaż jako takiego miasta nie widzieliśmy. Spacerowaliśmy po okolicy wokół naszego hotelu (jezioro, pole golfowe, park rozrywki a w nim gokarty na których za 15 000 = 35zł won można było pośmigać po świetnie przygotowanym terenie! miałam mały wypadek, obtarłam sobie kolano, ale pan opatrując mi je powiedział że był pod wrażeniem mojej jazdy, więc warto było:)) W niedzielę zwiedzaliśmy Muzeum Narodowe Korei oraz chodziliśmy po parku, w którym były budowle w style koreańskim:)

Tyle o zwiedzaniu:) pierwszego dnia wylądowaliśmy w hotelu, każda 20 osobowa grup (w sumie 14 grup) miała własny 'apartament' w którym były 2 pokoje do spania 4 m *4 m :) nie tak źle, w sumie. Ale, zawsze jest ale, musieliśmy cały dzień spędzić siedząc w jakiejś wielgachnej sali i grając w gry, oglądając przedstawienia przygotowane przez każdą z grup. Od 14 00 do 23 00 - to podsumować można jednym słowem = tortura! Nie było tłumaczenia na angielski, a facet mówił tak szybko i głośno (właśnie było dużo za głośno) że po prostu nie dało się wysiedzieć! Wychodziliśmy co chwila a pod koniec już żartowaliśmy że popełnimy zbiorowe samobójstwo:) Aż o 23 00 przyszedł czas na nasz występ (byliśmy 13 grupą) zaśpiewaliśmy 'mamma mia' i wygrali cały konkurs! To było fajne:)W trakcie spotkania, wzięłam udział w jednej z gier, ale nie wiedziałam o co w niej chodzi, myślałam razem z Konradem że o picie soju, ale okazało się że o taniec - improwizację do muzyki! O rany, masa stresu, byłam spięta, ale coś tam zatańczyłam:) a później sprzedawali nas, o rany, masa stresu, ale ktoś mnie kupił (taki znajomy Christiny - Chińczyk). A później, trudno opisać co się działo...:D impreza, straszna! (pozytywnie straszna)

Chodziliśmy po innych pokojach i przedstawiali się Koreańczykom i Chińczykom, skandowali nasze i ich imiona, pili soju, grali w ich pijackie gry, itd. było super, masa śmiechu!



Podsumowanie:
1. Mam zdarte gardło (skandowanie tylu imion robi swoje:))
2. Jestem cała połamana - jazda z ugiętymi kolanami na gokardzie przez 20 min robi swoje,
3. Mam zdarte kolano - po wypadku, na szczęście nic poważnego,
4. Już nie zgłaszam się do żadnego konkursu w ciemno :)
5. Mamy z czego się śmiać i co wspominać,
6. Teraz będziemy słyszeli 'cześć' od sporej liczby osób na stołówce :)

czwartek, 11 marca 2010

Śmiesznie

W ogóle, to bezsenność jest moim towarzyszem od czasu przyjazdu, czyli już prawie 2 tygodnie! Dla tych, którzy mnie znają, lub są moją rodziną, lub mieszkali ze mną, takie oświadczenie może wydawać się nieprawdziwe:) Ale, niestety jest prawdziwe. Dzisiaj, na przykład nie spałam całą noc. I normalnie, gdybym była w domu, to zmartwiłabym się, że nie dam rady przetrwać dnia, po nieprzespanej nocy, ale tutaj nie martwię się, bo cały czas walczę z tym uczuciem zmęczenia, więc w sumie zapominam o nim:) Ale, nie o tym. Wracam sobie dzisiaj z porannych zajęć, sama, gdyż sama z Polaków mam ten przedmiot, i widzę że niebo dzisiaj mamy bezchmurne, słońce świeci mocno i idealnie widać góry w pobliżu których mieszkamy. Więc idę i śpiewam sobie piosenki, mix, dla mnie pozytywnej muzyki, aż podbiega do mnie jakiś gość i pyta 'jak się mam' oraz ' czy możemy być przyjaciółmi?' - rozśmieszył mnie tym pytaniem, takim bezpośrednim:) Dałam mu swoje namiary na facebooka i muszę przyznać, że wydał mi się całkiem przystojny! Co jest pewnym zaskoczeniem dla mnie:)

Dalej, wracam w dobrym humorze (to przez to niebo i słońce) do siebie i widzę, że nikogo nie ma, nikogo czyli Jandzi (mojej Chinki), więc śpiewam głośno piosenkę Mariki 'so sure' i zachowuję się całkiem swobodnie, i zaczynam się przebierać (gdyż chodzę w moich fajnych spodniach z myszką Miki:)) a tu nagle słyszę 'hello!' z góry:) Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyła Jandzię, siedzącą sobie na swoim łóżku (mamy piętrowe i ona śpi na górze). Myślałam, że zejdę z zdziwienia plus zaczęłam się śmiać, bo jak mogłam jej nie dostrzec??? W sumie nie powiedziałam jej niestety nawet 'cześć' wchodząc :)

środa, 10 marca 2010

Spontaniczne wyjście

Wczoraj wieczorem, razem z Dominiką postanowiłyśmy wyjść wieczorem, jako że strasznie zaczęłyśmy się nudzić. Byłyśmy po zajęciach, na dworze było mokro i padał lekki śnieg(!) więc nie mogłyśmy iść i grać w koszykówkę. Spotkałyśmy się w SMP (secret meeting place - ale nie zdradzę gdzie to:)) pogadałyśmy, ja oglądałam kolejny odcinek Damages 2 serii, przeczytałam wstęp do książki od Historii Korei, którą wczoraj kupiłam za 14 000 koron i już nie miałam co z sobą zrobić, a była 20 30. Stąd spontaniczna decyzja, że idziemy na miasto (pić!) :) Wyszłyśmy, przekroczyły bramę główną YU, i szukałyśmy miejsca. Wszędzie krzyki, wrzaski, popychanie się, śmiechy - tak zachowują się pijani studenci lub studenci po zajęciach:) no nic, wreszcie coś znalazłyśmy, wbijamy na 2 piętro (czyli nasze 1, bo oni nie mają parteru) wybieramy stolik i coś zamawiamy. Coś, z alkoholem było prosto - soju 12 % za 4 000 won = 10zł, ale pan kelner chciał abyśmy wybrały coś do jedzenia, a tam wszystko po koreańsku, więc my w śmiech i że co on poleca, ale on nie zna angielskiego, więc coś nie pikantnego, ale ona nie zna angielskiego, więc wreszcie, po krótkim porozumiewawczym spojrzeniu z Dominiką, wskazujemy coś tam, nie najdroższego:) Żartujemy, aby chociaż było zjadliwe:) 5 sekund i mamy na stoliku soju, 2 min i kelner podjeżdża z wózeczkiem, a na nim z 7 potraw! Wymienię: chipsy słodko-bekonowe, kukurydza z czymś tam, coś a la jajko połączone z mlekiem na ciepło (dla mnie pycha, makaron w zupie morskiej, kostki lody wymieszane z brzoskwinią, zmiksowany lód polany czekoladą i ananasami, jakieś mięso pokrojone w kółeczka z ketchupem, i jakieś mięso panierowane. Z moment na stół wjechał duży talerz z pokrojoną ośmiornicą w pikantnym sosie i innymi dodatkami! W sumie wszystko zjadliwe i nawet użyję słowa 'dobre'!

Wypiłyśmy zdrowie każdego kogo znałyśmy (żałowałyśmy że nie ma z nami Oli i Moniki, bo było by śmieszniej:)). Zamówiłyśmy jeszcze soju, ale tym razem było tylko 19% bo tamto się skończyło. Więc nie dopiłyśmy, ale się nie zmarnowało, bo zabrałam do torby! Stoi na balkonie, i jeszcze będzie miało swoje 5 min!

Wracając byłyśmy światkami 3 śmiesznych wydarzeń:
1. w clubie, jakiś Koreańczyk upił się bardzo, tak że nie był w stanie iść, tylko leżał na ziemi przy naszym stoliku(!:)) a po 5 min kiedy jego znajomi starali się mu jakoś pomóc, po prostu wstał i sobie poszedł!
2. na ulicy jakiś gość niósł pijaną dziewczynę na ramieniu, i śmiesznie nią podrzucał :D
3. jakiś gość chciał zaparkować terenowym samochodem, toż obok mnie, i uderzył w barierkę, ale tylko się uśmiechną i dalej się starał :)

Wracałyśmy śmiejąc się bardzo:) aż nagle 2 gości do nas się odwraca i pyta czy jesteśmy z Rosji, mówimy że z Polski, a oni że z Bangladeszu są i znają Adama, który był tu w zeszłym semestrze. Tak, że już dzisiaj rano mam ich na facebooku!

Stara metoda się sprawdza - spontaniczne wyjścia są najlepsze!

poniedziałek, 8 marca 2010

moje urodziny :)

Wczoraj, 7 marca, przypadał dzień moich urodzin. Z tej okazji spotkaliśmy się wszyscy (19 osób) i poszliśmy na koreańskie karaoke! Było głośno i śmiesznie. Siedzieliśmy w takim pokoju i płacąc 20 000won = 50zł mogliśmy śpiewać przez 1, 40 min. Wyszło na jaw kto lubi jakie piosenki i jakiej muzyki słucha. Christina śpiewała po chińsku, były też piosenki do koreańsku, ale nie dla nas, oczywiście:) i okazało się że dwie dziewczyny z Filipin mają świetne głosy oraz że też lubią piosenkę The corrs "Breathless" !

niedziela, 7 marca 2010

e-mart

dzisiaj, zamiast do miasta pojechałam z Dominiką i Marysią do sklepu:) kupiłam sobie super fajne spodnie do spania z myszką Miki oraz składniki na sałatkę, zwykłą warzywną. Zrobimy ją wspólnie. Udało nam się znaleźć ser Mozzarellę, ale ogólnie nie jadają tutaj sera więc jest drogi. Za taki zwykły jak w Polsce, żółty, pakowany oddzielnie (Hohland - chyba)dałyśmy 3000 wonów czyli 7,5 a to był najtańszy i tak!

piątek, 5 marca 2010

Miasto Deagu










Dzisiaj wybrałyśmy się w 6 razem z Cristiną i SunandMoon na wycieczkę do miasta. Pojechałyśmy autobusem a potem metrem. I przyznam że jeszcze kilka razy muszę pojechać z kimś aby kiedy będę sama nie zgubić się:) Miasto świetnie, ruch nie za duży, dużo za to neonów i reklam, i głośno! Zajrzałyśmy do Maca aby zobaczyć menu i mają np. krewetkowego burgera:) Zwiedzanie nie trwało za długo. Jutro wracamy aby zrobić jakieś zakupy. Wydaje mi się że jednak znajdę rozmiar dla siebie jakiejś bluzki czy swetra, czy butów:)Co ciekawsze, kupiłyśmy z Dominiką piłkę do koszykówki więc będziemy grały na świeżym powietrzu! Cristina negocjowała cenę dla nas, pan zszedł z 15 000 won na 13 000 won - nieźle!

czwartek, 4 marca 2010

Chinki - moje Chinki

Mieszkam w tzw. apartamencie, czyli segmencie składającym się z 3 pokojów a w każdym po 2 osoby. W sumie 6 osób:5 Chinek i ja. A ta która mieszka ze mną, najmniej umie po angielsku. I dzisiaj, siedząc sobie, poczułam że mam dość. Dość ich chichotania, krzyczenia, śmiania się, obściskiwania, rzucania rzeczami, wymieniania kosmetyków, oglądania i słuchania głośno filmów i muzyki, itp. Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba mnie zrozumiałaby. Normalnie jak w gimnazjum lub jeszcze niżej... Poszłam na siłownię, sama. A na siłowni, biegam sobie, a tu wchodzą 2 Chinki i się chichoczą,ciągają, i skaczą itd. Myślę: "nie poddam się, nawet jeśli śmieją się ze mnie, też tu mieszkam". I podchodzi jedna do mnie i mówi, że jej nieśmiała koleżanka chce się uczyć angielskiego ze mną. O.K. pomyślałam. Dalej jakoś się potoczyło. Zostałyśmy same. Pogadały jeżdżąc na rowerkach i ostatecznie mam jej numer i jak kupię telefon mam zadzwonić i pójdziemy razem na jakąś lepszą bezpłatną siłownię :)

No nic, jednak kultury różnią się. Rozumiem to, i będę ćwiczyła swoją cierpliwość. Dodatkowo, kiedy wróciłam dostałam od mojej współlokatorki taki chiński wisiorek na szczęście. To już mój 2, pierwszy mam od Dominiki współlokatorki:)

Czy można być zabyt miłym?



Dominiki i jej współlokatorka
Można:) Wyobraźcie sobie, że Dominika mieszka z taką Chinką, która jest mega miła. Tak miła, że aż nie można tego wytłumaczyć. Ale nie w znaczeniu, że służebnie miła i się na wszystko godzi. Ona jest nad opiekuńcza, nad chętna w pomaganiu, nad pomocna, a to może męczyć, i to jak:) ale jest śmiesznie:D Dominika jest zasypywana słodyczami i prezentami od niej, bo ona nie je słodyczy, a ma całą torbę pod biurkiem! Wszystko, przypuszczam dla Dominiki:D Wystarczy, że Dominika wspomni o czymś, a już ona z nią chce załatwiać. Kiedy mówi, 'nie dziękuję' to i tak nic nie znaczy:) Przyjaźni się z moimi 5 Chinkami z 'wnęki' = 'apartamentu', więc była dzisiaj w moim pokoju. Usłyszałam masę komplementów, a kiedy powtarzałam po niej chińskie zdania, strasznie się cieszyła:D I twierdzi, że uwielbia Dominikę i że będzie zawsze jej pomagać, a ja jestem jej bratnią duszą!

Oczywiście tak wyglądają suche szczegóły, a to trzeba przeżyć!!!

Jest miło:D

środa, 3 marca 2010

Kilka zdjęć od Dominiki

Na dole: Yamuda :) smog nad miastem widziany z 20 piętra biblioteki, na uliczce przed uniwersytetem, w drodze z Seulu do Dagu - w autobusie (opaskę na iczy dostałam do obsługi Aeroflotu, zdjęcie pozowane)






Jedzenie



W taki sposób są serwowane posiłki, na metalowej tacy, składają się z kilku części, lewy dolny róg zawsze ryż, prawy dolny zupa, codziennie inna, na górze zmienne rzeczy np. kimchi (jeśli ktoś je), kurczak, sałatka, ryba itp.

Muszę przyznać, że powoli zaczyna mi smakować. Oczywiście nie wszystko, ale np. dzisiejsza obiadowa zupa już, aż tak nie cuchnęła :) podawali również pierożki z makaronem sojowym (takim samym jak ostatnio jadła Kasia wołowinę od Chińczyka:))więc były dobre oraz zwykłą warzywną sałatkę skropioną pikantnym czymś - również dobre, i oczywiście ryż!

Obok bramy głównej jest taki mały sklep z pieczywem, nazywa się Paris Baguette, i serwują pyszne ciastka, z mąki i jajek np. rogaliki francuskie itp. Wszystko, jak na ceny rzeczy zrobionych na europejski styl, jest mega tanie! Cudownie, że tak jest.

Pyszne kawy, typu cafe latte, czy karmel macchiato też są tanie 2500 won = 6,3 zł!

Okulary



O.K. ta historia jest rodem z filmów w których głupi amerykanie godzą się na dziwne rzeczy nie rozumiejąc co do nich mówią Azjaci :)

Poszłam z Dominiką do bramy głównej campusu bo ona miała spotkanie ze swoją buddy, a dzień jest ładny więc chciałam się przespacerować. Idąc mówiłyśmy ze fajne okulary mają ci Koreańczycy, takie lanserskie. Kiedy ona odeszła, jak poszłam powłóczyć się sama - lubię to. Kupiłam polecaną kawę w kawiarni, francuskiego rogalika za 700 won = 1zł i chciałam zajrzeć i pooglądać okulary:) podeszła do mnie pani, nie mówiąca po angielsku, jedynie jakieś słowa znała typu okulary, szkła, dioptrie itp. Powiedziałam że oglądam, ale nie kupię bo nie wiem jaką mam wadę (to zdanie przekazałam używając jedynie słowa 'dioptria' :) reszta to język ciała:)) pani że może mi sprawdzić. Miała komputer itp. Okazało się że mam cylindryczne - 1.00 dioptrii. Powiedziałam że nie mam pieniędzy aby coś kupić. Ale ona nie odchodziła, więc uśmiechając się oglądałam okulary. Kiedy pokazałam że te są fajne, wzięła je i zaczęła spisywać coś tam, powiedziała że mam zniżkę 20%, a ja że nie mam pieniędzy. A ona że mogę zapłacić później, więc idę zaraz po moje okulary z pieniędzmi:) Głupio nie wrócić, jak się umówiliśmy i ma moje imię i nazwisko...

a JA w sumie potrzebuję tych okularów, bo widzę już słabo i męczę sobie oczy. Dodam że całość 70 000 won = 180zł Nie tak drogo, a badanie gratis :)

Ps. mam nadzieję, że stypendium przyjdzie przed 22 marca, bo tego dnia będę musiała zapłacić za akademik. O rany, jestem ugotowana :)

Ps. moje karty tu nie działają, ta z mBanku zwykła w zł, oraz z kredytowa z Citibanku. Albo nie umiem znaleźć właściwego bankomatu... :(

Zdrowie

Okazuje się, że zarówno Chinki jak i Koreanki przesadnie dbają o zdrowie. Od codziennego chodzenia na siłownię, po picie tylko wody. Dbają też o swój wygląd. Dużo kosmetyków i codzienne rytuały nakładania maseczek, malowania paznokci itp. Nie krytykuję tego, jedynie zauważam :) W ogóle dobrym określeniem dziewczyn z Azji jest "cute", ciągle się chichoczą, przytulają, rozmawiają o chłopakach i lubią takie dziecinne gadżety :) bawi mnie to. Śmiesznie jest je obserwować.

Ale wracając do zdrowia, dzisiaj poszłam biegać. Na campusie jest boisko do piłki a wokoło boiska tor do biegania (nie wiem jak to się nazywa:)) zrobiłam 1 okrążenie i trochę pobiegałam po boisku, ale kiedy usiadłam i zaczęłam się rozciągać, zostałam otoczona przez dziwne, czarne komary. Później poszłyśmy z Dominiką na siłownię (u niej na piętrze jest siłownia, nic wielkiego 2 bieżnie, 2 rowerki, stepy, i coś z pasem co jak się włączy i założy pas to cię trzęsie:)).

Tak, że staram się, oj staram, Dominika też:D

A z ciekawostek, ostatnio taka Tajlandka powiedziała, że wg. niej wszyscy biali ludzie są piękni! Podejrzewamy że oni mają jakiś kompleks piękności. A telewizja lansująca szczupłe modelki nie zaszkodziła nam aż tak bardzo, jak zaszkodziła mieszkańcom Azji (my zawsze możemy schudnąć, one nigdy nie będą białe...czy wyglądały jak europejki). Smutna konkluzja.

wtorek, 2 marca 2010

Organizacyjne sprawy




1.Barbeque restauracja - stół do grilowania i jedzenia
2.Donk z boczkiem do grilowanie

Dzisiaj cały dzień spędziłam poza akademikiem. O 7 20 zjadłyśmy śniadanie (tym razem był m.in. słodki chleb z rodzynkami + masło + bita śmietana:)) dotarłyśmy za wcześnie do biura współpracy z zagranicą więc na godzinę udałyśmy się na kawę do 7 małpek cafe:) pycha, 4500 won = 11 zł. Później prezentacja UY i poznawanie kolejnych członków International Office. Masa szczebli i tytuły itp. Dowiedzieliśmy się że jest masa organizacyjnych spraw do załatwienia :( ale na szczęśćcie przydzielili nam buddy-iego - Koreankę, więc pomoże ze wszystkim :)

Zwiedzaliśmy Campus a na koniec poszli na barbeque do miejscowej restauracji! Pyszne jedzenie, smażony boczek, zwijany w liść sałaty z sosem sojowym plus listek czosnku :) fajne miejsce. Najadłam się bardzooo, jak już dawno nie:) ale nie czułam się ociężała! Jednak bez chleba jest zdrowiej i bez ketchup-u i bez Kiełbasy! :)

Dzień nr 2





1.Sklep
2.Koreańska Pepsi
3. Z krabami (chyba:))

O.k. cały czas jest fajnie :) dzisiaj spałam do 11 00 a potem poznałam moją współlokatorkę - Chinkę, słabo mówiącą po angielsku ale komunikatywną! Później poszłam na lunch, który tym razem okazał zjadliwy. Kolacja też - był kurczak w pikantnym sosie, karmelowe orzeszki, sałatka z sezamem, coś a la tofu, ryż i pikantna zupa z małżami, całość była bardzo zjadliwa plus dostaliśmy algi morskie, te same jakimi częstowała mnie koreanka w Polsce!

Później dzięki uprzejmości tajlandzkich współlokatorek pojechałyśmy taksówkami do supermarketu, tak że mam nowe kapcie, kosz na śmieci, długopisy, szampon do włosów itp. Wydałam sporo, ale warto było!



Później integracji ciąg dalszy (tym razem same kobiety -Polki, które po naszych przygodach wydaje mi się, że znam je z 10 lat)plus 2 Francuski - soju + gin + Finlandia poszły w ruch :) Ja zadowalałam się tutejszym piwem :) fajnie, fajnie, fajnie!

Jutro pobudka rano, gdyż o 8 00 mamy być w international office! Nie mogę zaspać...

Dodam, że mamy 01 27! ale już przyzwyczaiłam się do miejscowego czasu, i żadnej choroby związanej ze zmianą czasu nie przeżywałam, Sergiusz :)